sobota, 29 października 2011

Marshutka?!?!

To właśnie pierwsze pytanie które zadaje większość osób, Ale zanim opowiem o moim związku z marshrutkami to może coś o mnie. 3 października wyleciałam z gdańskiego lotniska i przybyłam do pięknego (na swój sposób) ukraińskiego miasta - Doniecka. I tutaj pada pytanie: co ona robi w Doniecku? Jak to co? Oczywiście jestem tutaj na moim 9 - miesięcznym EVS-ie (dla niewtajemniczonych European Voluntary Service). Na szczęście nie jestem sama w tym dziwnym mieście, o którym pewnie jeszcze napiszę w kolejnych postach. Przyjechałam tutaj z moimi obecnymi współlokatorami Olą i Dawidem, a mieszkają z nami jeszcze dwaj mili koledzy Orhan i Vytautas. Ale o nich innym razem, dzisiaj ciekawszy temat.

Więc czym jest marshrutka? To mój, ale też mojej współlokatorki, ulubiony środek transportu miejskiego w Doniecku. Wygląda jak taki kilkuosobowy bus, niekoniecznie w najlepszym stanie, często z dużą ilością osób w środku. Co ciekawego jest w marshrutkach: po pierwsze musisz ją zatrzymać, inaczej nie wsiądziesz, po drugie podajesz pieniądze za przejazd przez innych ludzi, nawet jeżeli nie ma tłoku i jesteś w stanie sam podejść do kierowcy, po trzecie żeby wysiąść znowu musisz ją zatrzymać, co nie jest takie proste bo kiedy nie znasz miasta, nie wiesz gdzie wysiąść a tym bardziej jak nazywa się twój przystanek, więc sumując wszystkie te czynniki nie jest to takie proste..., no i po czwarte nie istnieje coś takiego jak rozkład jazdy. No ale po miesiącu pobytu jestem w stanie zatrzymać ten piękny pojazd i dojechać tam gdzie chcę, czasami tylko ludzie patrzą na mnie tak jakoś dziwnie, no ale to ten polski akcent w pięknym rosyjskim zdaniu: Остановийте на Грузии, пожалуйста.

Oprócz przygód z samym dostaniem się do tego pojazdu, jak i wydostaniem się z niego w marshrutce można też spotkać wielu ciekawych ludzi, jak na przykład miła dziewczyna, która właśnie zaczęła uczyć się języka polskiego i chciałaby z tobą porozmawiać bo słyszy że w tym języku rozmawiasz. Można też spotkać miłego pana mieszkającego w Warszawie, który mimo że wychował się w "twoim nowym mieście" ale gdyby nie musiał to nie przyjechałby do niego więcej. Można przeprowadzić rozmowę o sytuacji politycznej naszych krajów, o wyborach w Polsce albo o tym jaki to Breżniew był dobry. Można posłuchać kłótni pani rozmawiającej przez telefon z kierowcą, który nie godzi się na rozmowy telefoniczne w jego pojeździe. Nie wspomnę o tych miłych ludziach którzy chcą ci ustąpić miejsce czy po prostu pomóc.

Myślę, że jeszcze nie jeden post będzie opowiadał o marshrutkowych przygodach... ale nie tylko, więc do następnego postu)