wtorek, 22 listopada 2011

Львов

Jako że już się do Odessy wybieram przyszedł czas na krótką relację z pięknego, polskiego;) miasta Lwowa. Jak najbardziej wiem, że Lwów jest ukraińskim miastem ale jako że czuję się w nim jak w polskich miastach postanowiłam tak o nim mówić. Lwów co chwilę przypomina inne polskie miasto - raz Kraków, raz Łódź a może jeszcze jakieś inne. Pierwsze spostrzeżenia to przede wszystkim: Lwów nie jest miastem na wysokich obcasach, ludzie częściej się uśmiechają a na przystanku znalazłyśmy nawet rozkład jazdy autobusu.

We Lwowie poznałyśmy sympatycznych wolontariuszy, z którymi już jutro znowu się spotkamy. Dzięki nim pobyt w tym pięknym mieście był o wiele łatwiejszy, powiedzieli gdzie iść, co zobaczyć, zrobili herbatę, dali przewodnik, plan miasta, lekarstwo, suszarkę a nawet łóżko (dziękuję Michał jeszcze raz:)).

I tak po przeżyciach na granicy rozpoczęłyśmy podbój Lwowa. Pierwsze co zobaczyłyśmy to dwa pomniki Daniela Halickiego



i Adama Mickiewicza (wtedy to naprawdę poczułam się jak w Polsce;))

Co można powiedzieć o Lwowie? Piękne miasto z dużą ilością kościołów wszelkich, pięknymi ale zaniedbanymi budynkami, jednym z najstarszych w Europie Wschodniej uniwersytetów i dużą ilością cudownych kawiarni, pubów. Po prostu miasto z klimatem. Problemem było jakiego języka używać - ukraińskiego nie znam, co do rosyjskiego nie byłam pewna, więc zdecydowałyśmy się na polski i wybór słuszny, wszędzie się dogadałyśmy. No poza marszrutką 75 - niestety nie jestem w stanie stwierdzić co водитель do mnie mówił, ale na pewno był kierowcą rajdowym. Takiej podróży nie przeżyłam nawet w 4B.

A oto moja ulubiona kawiarnia z przesympatycznym kelnerem dzięki któremu odnalazłam inne miejsce w które chciałam iść i nawet poszłam i wypiłam zdrowie Dawida:)

... wewnątrz.


Za Dawida!

I tak minął długi dzień we Lwowie. A dnia drugiego w końcu odnalazłyśmy Fedorowa - pierwszego drukarza, działacza kultury wschodniosłowiańskiej. Niestety czasu było mało, ale o 3 książki się wzbogaciłam. Mam nadzieję, że przy następnej wizycie moja kolekcja się powiększy.


No i na koniec marszrutkowe przyjaciółki, tak żeby ktoś nie pomyślał że Oli tam nie była. Oczywiście, że była ale jak to Ola jakieś zajęcie musiała mieć, więc jej autorstwa są wszystkie zdjęcia.
Mam nadzieję że była to dopiero pierwsza wizyta we Lwowie, bo jeszcze dużo do odkrycia tam zostało. No a teraz znowu porzucam swoje miasto na kilka dni żeby poznać Odessę i Kijów.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Jak poznać górnika?

Najlepszy sposób na poznanie górnika to podróżowanie marszrutką, najlepiej z Khartsyzka do Doniecka w godzinach końca pracy w kopalniach. I tak słuchając muzyki jadę dzisiaj ze szkoły położonej w pięknej miejscowości której nazwę wyżej napisałam i dosiada się do mnie jakiś mężczyzna. Nagle kładzie coś na mojej torbie - okazuje się że to cukierki, i mówi że to dlatego że ja podobna do jego córki, zaczyna mi opowiadać historię życia nie tylko swojego, więcej chyba o córce i wnuku. Tak sobie rozmawiamy i rozmawiamy (no więcej on mówi, ale ja też nie milczałam). No i ten oto mężczyzna jest górnikiem, lat około 50, coś o pylicy mówi, no ale to normalne jak się w kopalni pracuje. I wiecie co? nie zorientował się że ja nie z Ukrainy. Jakie to piękne. Czuję się już jak pełnoprawna mieszkanka Ukrainy, mimo że bez wizy i rejestracji;)

piątek, 18 listopada 2011

Granica polsko-ukraińska czyli trzeci świat

Ukraina to Ukraina więc nie obyło się bez problemów z wizą, i żebyście nie pomyśleli że się one skończyły. Wraz z moją marszrutkową przyjaciółką Saszą odbyłyśmy podróż do granicy i z powrotem. A oto relacja:)

Pięknego, śnieżnego dnia wsiadłyśmy na dworcu w Doniecku do pociągu do Lwowa. Już w trakcie pierwszych rozmów Sasza poznała nowe słowo, a mianowicie поезд. Na początku myślała że po prostu nie pamiętam jak pociąg się po rosyjsku nazywa ale jednak okazało się, że to jest pociąg. W naszym kupe poznałyśmy miłych ludzi, których córkę będę uczyła polskiego, przeprowadziłyśmy krótką lekcję języka rosyjskiego, przeczytałyśmy przewodnik, obowiązkowo wypiłyśmy herbatkę jak u babci i wyspałyśmy się.


Tak minęły 22 godziny i znalazłyśmy się we Lwowie na najpiękniejszym dworcu jaki widziałam.

Niestety Lwów musiał na nas jeszcze trochę poczekać bo prosto z dworca pojechałyśmy na granicę ukraińsko-polską. Nawet bez problemów ją przekroczyłyśmy. Jak już się w naszej ojczyźnie znalazłyśmy postanowiłyśmy zrobić zakupy w polskim sklepie, problemem był brak bankomatu w Medyce, ale na szczęście w centrum tej uroczej wsi jest sklep w którym można zapłacić kartą, więc skorzystałyśmy z tej okazji i kupiłyśmy Nutellę:) Nie zapomniałyśmy też o naszych kolegach i alkoholowych prezentach dla nich;) Natomiast koszmar zaczął się w momencie przekraczania granicy polsko-ukraińskiej. Zobaczyłyśmy tłum ludzi stojący w czymś co ciężko nazwać kolejką do bramek. Tam chcąc uniknąć stania w kolejce postanowiłyśmy przedostać się na początek tłumu, jak nam poradziły panie stojące na końcu tłumu. Wtedy jacyś mili panowie zaczęli na nas krzyczeć, szarpać nas - ogólnie chcieli nas zatrzymać. Większość osób przekraczających tą wspaniałą granicę zachowuje się jak dzicy. Czułam się tam gorzej niż w trzecim świecie. Już dawno tyle nie krzyczałam i klęłam. W końcu udało się dostać do początku ale tam o mało nie zmiażdżono mi ręki, nogi, przez jakiś czas nie mogłam oddychać. Ogólnie ужас! Na szczęście udało się nam przejść granicę, zostałyśmy wpuszczone na zieloną, a w zasadzie to już białą. Marszrutką do Lwowa, a we Lwowie do mieszkania wolontariuszy. Ale o lwowskich przygodach następnym razem.

Powodzenia tym którzy chcą przekraczać tą piękną granicę:) Mnie to czeka jeszcze w grudniu;)


A zdjęcia robiła Sasza - przyjaciółka, queen of the flat, sekretarka i fotograf (a na pewno coś jeszcze by się znalazło) w jednym:)

niedziela, 6 listopada 2011

11 listopada

Oczywiście Donieck to Donieck więc 11 listopada jest tutaj obchodzony 5 listopada, za to obchody super - występował zespół pieści i tańca Silesia, Dawid doczekał się krakowiaka, a Oxana była oburzona jak tak można młodzieży takie wzorce dawać - najpierw z jednym, potem z drugim, niech się zdecyduje!
Reszta dnia też całkiem miła, no ale jak każde spotkanie z moją prawie mentorką:) Za to powrót do domu to już inna sprawa - dzisiaj pierwszy raz skorzystałam z donieckich taksówek, ponieważ od godziny 23 a może i wcześniej nie można dojechać do domu autobusem, czy nawet na autobusie. Uroki braku nocnej komunikacji miejskiej i rozkładu jazdy tej która jest. Welcome to Ukraine!

czwartek, 3 listopada 2011

Życie na Kirova

Przyszedł czas na opisanie mojego nowego domu i jego mieszkańców, a także tych którzy czasami tutaj bywają. Może zacznę od mieszkania, które jest bardzo duże tylko że nie ma w nim mebli, ale narzekać nie będę bo mam łóżko i szafę z lustrem nawet. Mam również współlokatorkę- Olę, a łóżko tylko jedno, ale po miesiącu już przywykłam do tego że sypiam z dziewczyną;) Salon to sofa, stół i 3 źle skręcone krzesła więc można z nich spaść- to dla tych których lubimy mniej niż innych;P Na szczęście kuchnia i łazienka prezentują się lepiej, nie licząc pralki tańczącej po całej łazience. Z łazienki mamy piękny widok na cudowne bloki, a że nie mamy żaluzji ani nic innego na oknie to każdy wie kiedy bierzemy prysznic... . Łazienka jest duża więc można stworzyć tam piękne, duże jezioro a specjalistą w tym był Vytautas - niestety obecnie już mu to nie wychodzi. No ale to nie jedyna rzecz którą można i nim napisać. Vytautas uwielbia, a przynajmniej je makaron ze szprotem, pomidorem i ogórkiem co doprowadza mnie do takiego śmiechu że w czasie posiłku  nie możemy przebywać w jednym pomieszczeniu. Kolejnym popisowym daniem Vytautasa jest jajecznica lub omlet z dużą ilością cebuli, pomidorem i ogórkiem. To są z kolei momenty kiedy zaczynam płakać, ukraińska cebula działa na mnie zdecydowanie gorzej niż polska. Poza tym Vytautas żyje w trochę innym świecie, który jest mi dosyć odległy.

No ale to był dopiero pierwszy z moich współlokatorów, a jest ich jeszcze czwórka. Tajemniczy Orhan, o którym nigdy nie wiadomo gdzie jest i co robi, za to sprząta, gotuje... Czego chcieć więcej? Do tego jest bardzo dobrym kumplem, zna się na piłce nożnej i tłumaczy mi czym jest spalony. Za jakiś czas zobaczymy ile z tego pamiętam. Jest jeszcze Dawid, krakus wychodzący na pole i kurzący cigarety, ciągle poszukujący tabaki, a wieczorami zabijający Niemców (oczywiście w grze komputerowej). Jest też Piotrek, który mieszka z nami od dwóch dni i właśnie się wkurwia zawodami. Wieczorami pije ze mną piwo, wczoraj lepsze niż dzisiaj, dużo mówi o koniach i szuka pierogów. Pewnie jeszcze dużo można o nim powiedzieć ale to może innym razem.

Na koniec zostawiłam moją współlokatorkę Olę Marshrutkę, z którą dzielimy łóżko. Ola to po prostu Ola, rozumiemy się bez słów, kochamy marszrutki, gotujemy i zbieramy zdjęcia pomników. Ola - wielka fanka piłki nożnej, uczy mnie wszystkiego co się da o tym sporcie, zabiera na mecze, szuka problemów, towarzyszy w spotkaniach na puszkina i wiele innych rzeczach o których teraz nawet nie pamiętam. Ogólnie to moja marszrutkowa przyjaciółka jest.

Poza tym spotykamy się czasami z innymi osobami, a najważniejsze to Ania i Kristina, dzięki którym nasze życie w Doniecku nie jest aż tak nudne. To one zabierają nas na wieczorne wyprawy po puszkina, pokazują miejscowe lokale, uczą rosyjskiego i nie tylko. Kristina to mój mentor przez mnie wybrany. Są też inni, jak Misza, Lena, Dima, Andriej czy Larisa, ale o nich innym razem...