wtorek, 20 grudnia 2011

Золотая звезда, мумиё и перекись водорода

Niestety czasami zmuszona jestem w Doniecku, czy innych ukraińskich miastach udać się do apteki i jest to trudniejsze niż wizyta u stomatologa (uwierzcie - to też przeżyłam). 
Podczas mojej pierwszej choroby moja znajoma Beata poradziła mi kupić maść z jadu węża. Spojrzałam na nią dosyć dziwnie, bo nie brzmi to najlepiej, ale ona mi mówi, że poważnie. A nazywa się ten specyfik золотая звезда, czasami звездочка. Muszę przyznać, że pamiętam tą maść z dzieciństwa, bo zawsze u babci takowa była. Działa bardzo dobrze na wszelkie przeziębienia, grypę, ból głowy, katar i pewnie na wiele innych. Jest jednak jeszcze lepsze lekarstwo o którym dowiedziałam się od mojego współlokatora Piotrka, mianowicie мумиё, inaczej nazywane łzy gór. Nie będę pisała na jakie dolegliwości działa bo szybciej byłoby wypisać na co nie działa (o ile w ogóle coś takiego jest). Ważne żeby przy stosowaniu zewnętrznym wymieszać z miodem i dopiero wtedy aplikować;)


Te dwa specyfiki są najdziwniejsze ale nie myślcie że można tak po prostu wejść do apteki i kupić wodę utlenioną. Ja swoją pierwszą ukraińską buteleczkę tejże wody kupiłam po tygodniu lub więcej prób. W aptekach w Odessie i w Kijowie nie zostałam zrozumiana, dopiero w Doniecku miła pani w aptece domyśliła się o co mi chodzi i sprzedała mi coś co podobno jest wodą utlenioną. 


No a jako że znowu chora jestem odwiedziłam aptekę i takie oto przyniosłam specyfiki (to coś o nazwie септефрил to tabletki na gardło).

 

Jeszcze taka jedna uwaga, jakby ktoś chciał kupić APAP to pamiętajcie o odpowiednim akcencie, a No-Spa to od teraz Но-Шпа. I nie próbujcie kupić Sudafedu bo chyba go tutaj nie ma, zresztą w około 10 aptekach w których byłam w poszukiwaniu tego leku dla mojej chorej współlokatorki. 
Myślę, że to jeszcze nie koniec naszych aptekowych przygód i sama już jestem ciekawa kolejnych;)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Sumkowe (z ros. сумка - torebka) szaleństwo w Izolyatsia

Eco torby w Doniecku popularne nie są, no ale w Polsce jeszcze niedawno też nie były. Aby zacząć je rozpowszechniać Izolyatsia przygotowała warsztaty ozdabiania toreb płóciennych. Jako że w Doniecku to Ola i ja promujemy eco-torby, poza tym ja fanką takowych toreb jestem, postanowiłyśmy się na warsztaty wybrać. Niestety talentów ukrytych, tym bardziej odkrytych nie posiadamy, ale od czego jest sztuka współczesna, abstrakcja.... w tym jestem dobra (a przynajmniej tak myślę;) ). W drodze do fabryki spotkałyśmy nasze koleżanki Oxanę, Daszę i Olę i już zrobiło się wesoło. Do Izolyatsia jakoś dotarłyśmy, wypiłyśmy herbatkę, poplotkowałyśmy, w między czasie przyszli ludzie... no i zaczęło się szaleństwo, dwóch artystów, grupa uzdolnionych i mniej uzdolnionych ludzi, płócienne torby, pędzle, farby, gąbki, suszone rośliny i szablony znalezione na ulicy. Patrząc na niektóre сумки aż zazdroszczę ludziom talentu, ale z mojej "Afryki", jak ją nazwały moje koleżanki, też jestem zadowolona. Jak już z Olą szczęśliwe że skończyłyśmy oglądamy swoje torby podchodzi do nas designer Ilia i mówi, że świetny pomysł i czas na drugą stronę. No i znowu trzeba wymyślić co tam można namalować. I tak Ola stała się Hulkiem z powodu zielonej dłoni na swojej torbie. I tak szczęśliwe, że wyżyłyśmy się artystycznie wróciłyśmy na Kirova. Po drodze oczywiście odwiedziłyśmy Амстор i na pytanie Пакет нужен? odpowiedź jak zawsze brzmiała Нет, спасибо, tylko że tym razem dumnie użyłyśmy sumek przez nas zrobionych:)

A oto fotorelacja, zdjęcia oczywiście zrobione przez Miszę:)


Proces tworzenia,


a to my z naszymi dziełami:)





Это не Ромео, это ptak!

No to nareszcie Odessa i Kijów. Tak jak co niektórzy mi mówili Odessa to trochę taki Sopot, jeden dzień można spędzić ale dłużej to już nie ma co robić, no chyba że lubi się leżeć na plaży, spacerować główną ulicą i spędzać czas w knajpach i na imprezach. No ale eisenstainowskie schody trzeba zobaczyć, pomnik żony marynarza czy dwunaste krzesło również, ale szał największy to pomnik miłości - ужас. 





A oto i pomnik miłości:


No ale największy odeski szok to oczywiście ulica Kaczyńskiego...


.... i tablica tegoż upamiętniająca.


No ale Odessa nie jest taka zła, morze jest...


 ...kozak i jego piękna klacz i nawet tablica z cytatem Tarasa obok się znalazła,


 no i ulubieniec rosjoznawców Izaak Babel,


a najpiękniejszy chyba pasaż.


No i jak już te wszystkie rzeczy zobaczyłyśmy nie jeden raz ruszyłyśmy do Kijowa. No i Kijów pokochałam od pierwszego spotkania. Fanką stolic nie jestem ale ta mnie zachwyciła. Wszyscy w biegu, tylko dwie marszrutkowe przyjaciółki nie śpiesząc się podziwiają stolicę Ukrainy. Mnóstwo cerkwi, najpiękniejsza oczywiście Volodomyrska,


towarzysz Lenin wita nas już na początku naszej kijowskiej przygody.

Kijów - z jednej strony całkiem europejskie miasto, mężczyźni w garniturach, eleganckie kobiety, ekskluzywne sklepy, piękne budynki rządowe - wszystko wygląda wspaniale. Jednak z drugiej strony mijamy obrońców Julii Tymoszenko, kawałek dalej jest strajk głodowy a jeszcze dalej, a może bliżej demonstracja przeciwko Janukowyczowi, natknąć można się też na FEMEN - nam się jednak nie udało mimo że blisko naszego hostelu je widziano.



No ale zapominając o demonstracjach, Kijów jest piękny. Niestety Andriivsky uzviz - najpiękniejsza uliczka w Kijowie, cały czas jest w remoncie, ale mimo to uważam że zarówno ulica jak i Muzeum Jednej Ulicy są jednym ze wspanialszych miejsc w tym mieście. Niestety to właśnie w Kijowie zdałam sobie sprawę z tego że przyciągam wariatów. Pierwszym z nich był spotkany na Majdanie Niezależności chłopak chcący żebym wzięła na rękę białego gołębia którego nazywał Romeo. Jako że ja bliższym spotkaniem z gołębiem o imieniu Romeo nie byłam zainteresowana krzyczałam zdanie będące tytułem tego posta. Drugi wariat na mojej drodze to mężczyzna łapiący mnie za rękę na ulicy przy budynkach rządowych, cel do tej pory nie znany.


Po wariatach czas wrócić do tego co w Kijoie piękne. Najpiękniejszy jest oczywiście Dom z Chimerami, inaczej dom Horodeckiego, do którego niestety nie można wejść bo obecnie stanowi rezydencję prezydencką. Jest to na pewno najoryginalniejszy budynek w Kijowie i nawet nie próbuję go opisywać, sami powinniście go zobaczyć i przeczytać jego historię.



Długo można by pisać o tym co jeszcze takiego pięknego w tym mieście spotkałyśmy, więc lepiej przejdę do mojego ulubionego miejsca - szczyt kiczu i tandety. Niestety nie posiadam filmu z tego miejsca więc nie mam pewności czy zrozumiecie o czym piszę, ale postaram się. Razem z Olą bardzo chciałyśmy zobaczyć pomnik Braterstwa Narodów, w końcu przedostatniego dnia udało się nam do niego dotrzeć. I zobaczyłyśmy wielką tęczę, która w nocy świeci, obok kolejka z koszmarną muzyką - ruskie disco a na środku sam pomnik. Sami zobaczcie:









Jak już się jest w Kijowie to wypada odwiedzić Ławrę Kijowsko-Peczerską, tak też uczyniłyśmy. Sama Ławra - nic ciekawego, większość odbudowana ostatnimi laty, bardziej to interes niż miejsce święte. Co innego pieczary - wchodząc do nich można poczuć się jak w innym świecie, jestem tam mnóstwo ludzi, wszyscy ze świeczkami, modlący się przechodząc od jednego mnicha do drugiego. I na szczęście jest to jeszcze miejsce wolne od biletów i świata biznesu.... .
Na zakończenie naszej kijowskiej przygody poszłyśmy na koncert Gogol Bordello. Koncert oczywiście genialny, z interpretacjami Wysockiego i hymnem Dynamo Kijów. No i po takiej dawce energii wróciłyśmy do Doniecka. 
P.s. Zdjęcia robione przeze mnie i przez Saszę, więc podziękowania dla Saszy.

czwartek, 8 grudnia 2011

Belarus is wonderful country!

Z moimi współlokatorami pojechaliśmy na szkolenie do Odessy i wzbogaciłam się tam o nową wiedzę - już teraz wiem, że Białoruś to raj na ziemi. Do przyjazdu do Odessy miałam trochę inną wizję tego kraju, ale moja trenerka, jak i wolontariusze obecnie mieszkający w pięknych miastach Białorusi uświadomili mi że jest to najwspanialsze miejsce na ziemi. W Mińsku jest idealna komunikacja miejska w przeciwieństwie do Ukrainy i Mołdawii. W całym kraju nie ma problemu ze służbą zdrowia. Nikt nie słyszał na Białorusi o czymś takim jak korupcja. Co to w ogóle jest korupcja? O dziwo mieszkańcy Ukrainy i Mołdawii znają to słowo. Oczywiście nie można zapomnieć, że Białorusią rządzi prezydent idealny, poza wszelkimi jego zaletami, których wymieniać nie będę nie pije nawet alkoholu. Problem alkoholu również rozwiązany jest idealnie, nie można go sprzedawać w dni świąteczne, w dniu dużych imprez szkolnych i po godzinie 22. I nie pomyślcie że powoduje to wzrost produkcji tegoż trunku w zaciszu domowym. Nigdy w życiu. Na Białorusi takie rzeczy się nie dzieją. Nie znają tam słowa alkoholizm bo czegoś takiego tam nie ma. Poza tym, w przeciwieństwie do Ukrainy i Mołdawii, nie spotkacie tam bezpańskich psów biegających po ulicach. Czyż nie jest to raj na ziemi?

Wzbogacona o tą wiedzę pojechałam do Kijowa, gdzie w cudownym hostelu Why not? spotkałam Ralfa - obywatela Niemiec, wracającego z Mińska. Zaczęliśmy oczywiście rozmawiać o tym kraju idealnym i mój nowy znajomy mówi, że chciał kupić w Mińsku pocztówkę ale jest to w zasadzie niemożliwe (w Kijowie jest podobnie, te które są średnio się nadają). Trochę nas zdziwił ten brak pocztówek, przecież to taka normalna rzecz, ale Ralf stwierdził, że skoro Białorusini nie znają pocztówek to nie odczuwają ich braku, nie wiedzą że może być inaczej i tak jest też ze wszystkim innym. Może miał rację...

wtorek, 22 listopada 2011

Львов

Jako że już się do Odessy wybieram przyszedł czas na krótką relację z pięknego, polskiego;) miasta Lwowa. Jak najbardziej wiem, że Lwów jest ukraińskim miastem ale jako że czuję się w nim jak w polskich miastach postanowiłam tak o nim mówić. Lwów co chwilę przypomina inne polskie miasto - raz Kraków, raz Łódź a może jeszcze jakieś inne. Pierwsze spostrzeżenia to przede wszystkim: Lwów nie jest miastem na wysokich obcasach, ludzie częściej się uśmiechają a na przystanku znalazłyśmy nawet rozkład jazdy autobusu.

We Lwowie poznałyśmy sympatycznych wolontariuszy, z którymi już jutro znowu się spotkamy. Dzięki nim pobyt w tym pięknym mieście był o wiele łatwiejszy, powiedzieli gdzie iść, co zobaczyć, zrobili herbatę, dali przewodnik, plan miasta, lekarstwo, suszarkę a nawet łóżko (dziękuję Michał jeszcze raz:)).

I tak po przeżyciach na granicy rozpoczęłyśmy podbój Lwowa. Pierwsze co zobaczyłyśmy to dwa pomniki Daniela Halickiego



i Adama Mickiewicza (wtedy to naprawdę poczułam się jak w Polsce;))

Co można powiedzieć o Lwowie? Piękne miasto z dużą ilością kościołów wszelkich, pięknymi ale zaniedbanymi budynkami, jednym z najstarszych w Europie Wschodniej uniwersytetów i dużą ilością cudownych kawiarni, pubów. Po prostu miasto z klimatem. Problemem było jakiego języka używać - ukraińskiego nie znam, co do rosyjskiego nie byłam pewna, więc zdecydowałyśmy się na polski i wybór słuszny, wszędzie się dogadałyśmy. No poza marszrutką 75 - niestety nie jestem w stanie stwierdzić co водитель do mnie mówił, ale na pewno był kierowcą rajdowym. Takiej podróży nie przeżyłam nawet w 4B.

A oto moja ulubiona kawiarnia z przesympatycznym kelnerem dzięki któremu odnalazłam inne miejsce w które chciałam iść i nawet poszłam i wypiłam zdrowie Dawida:)

... wewnątrz.


Za Dawida!

I tak minął długi dzień we Lwowie. A dnia drugiego w końcu odnalazłyśmy Fedorowa - pierwszego drukarza, działacza kultury wschodniosłowiańskiej. Niestety czasu było mało, ale o 3 książki się wzbogaciłam. Mam nadzieję, że przy następnej wizycie moja kolekcja się powiększy.


No i na koniec marszrutkowe przyjaciółki, tak żeby ktoś nie pomyślał że Oli tam nie była. Oczywiście, że była ale jak to Ola jakieś zajęcie musiała mieć, więc jej autorstwa są wszystkie zdjęcia.
Mam nadzieję że była to dopiero pierwsza wizyta we Lwowie, bo jeszcze dużo do odkrycia tam zostało. No a teraz znowu porzucam swoje miasto na kilka dni żeby poznać Odessę i Kijów.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Jak poznać górnika?

Najlepszy sposób na poznanie górnika to podróżowanie marszrutką, najlepiej z Khartsyzka do Doniecka w godzinach końca pracy w kopalniach. I tak słuchając muzyki jadę dzisiaj ze szkoły położonej w pięknej miejscowości której nazwę wyżej napisałam i dosiada się do mnie jakiś mężczyzna. Nagle kładzie coś na mojej torbie - okazuje się że to cukierki, i mówi że to dlatego że ja podobna do jego córki, zaczyna mi opowiadać historię życia nie tylko swojego, więcej chyba o córce i wnuku. Tak sobie rozmawiamy i rozmawiamy (no więcej on mówi, ale ja też nie milczałam). No i ten oto mężczyzna jest górnikiem, lat około 50, coś o pylicy mówi, no ale to normalne jak się w kopalni pracuje. I wiecie co? nie zorientował się że ja nie z Ukrainy. Jakie to piękne. Czuję się już jak pełnoprawna mieszkanka Ukrainy, mimo że bez wizy i rejestracji;)

piątek, 18 listopada 2011

Granica polsko-ukraińska czyli trzeci świat

Ukraina to Ukraina więc nie obyło się bez problemów z wizą, i żebyście nie pomyśleli że się one skończyły. Wraz z moją marszrutkową przyjaciółką Saszą odbyłyśmy podróż do granicy i z powrotem. A oto relacja:)

Pięknego, śnieżnego dnia wsiadłyśmy na dworcu w Doniecku do pociągu do Lwowa. Już w trakcie pierwszych rozmów Sasza poznała nowe słowo, a mianowicie поезд. Na początku myślała że po prostu nie pamiętam jak pociąg się po rosyjsku nazywa ale jednak okazało się, że to jest pociąg. W naszym kupe poznałyśmy miłych ludzi, których córkę będę uczyła polskiego, przeprowadziłyśmy krótką lekcję języka rosyjskiego, przeczytałyśmy przewodnik, obowiązkowo wypiłyśmy herbatkę jak u babci i wyspałyśmy się.


Tak minęły 22 godziny i znalazłyśmy się we Lwowie na najpiękniejszym dworcu jaki widziałam.

Niestety Lwów musiał na nas jeszcze trochę poczekać bo prosto z dworca pojechałyśmy na granicę ukraińsko-polską. Nawet bez problemów ją przekroczyłyśmy. Jak już się w naszej ojczyźnie znalazłyśmy postanowiłyśmy zrobić zakupy w polskim sklepie, problemem był brak bankomatu w Medyce, ale na szczęście w centrum tej uroczej wsi jest sklep w którym można zapłacić kartą, więc skorzystałyśmy z tej okazji i kupiłyśmy Nutellę:) Nie zapomniałyśmy też o naszych kolegach i alkoholowych prezentach dla nich;) Natomiast koszmar zaczął się w momencie przekraczania granicy polsko-ukraińskiej. Zobaczyłyśmy tłum ludzi stojący w czymś co ciężko nazwać kolejką do bramek. Tam chcąc uniknąć stania w kolejce postanowiłyśmy przedostać się na początek tłumu, jak nam poradziły panie stojące na końcu tłumu. Wtedy jacyś mili panowie zaczęli na nas krzyczeć, szarpać nas - ogólnie chcieli nas zatrzymać. Większość osób przekraczających tą wspaniałą granicę zachowuje się jak dzicy. Czułam się tam gorzej niż w trzecim świecie. Już dawno tyle nie krzyczałam i klęłam. W końcu udało się dostać do początku ale tam o mało nie zmiażdżono mi ręki, nogi, przez jakiś czas nie mogłam oddychać. Ogólnie ужас! Na szczęście udało się nam przejść granicę, zostałyśmy wpuszczone na zieloną, a w zasadzie to już białą. Marszrutką do Lwowa, a we Lwowie do mieszkania wolontariuszy. Ale o lwowskich przygodach następnym razem.

Powodzenia tym którzy chcą przekraczać tą piękną granicę:) Mnie to czeka jeszcze w grudniu;)


A zdjęcia robiła Sasza - przyjaciółka, queen of the flat, sekretarka i fotograf (a na pewno coś jeszcze by się znalazło) w jednym:)

niedziela, 6 listopada 2011

11 listopada

Oczywiście Donieck to Donieck więc 11 listopada jest tutaj obchodzony 5 listopada, za to obchody super - występował zespół pieści i tańca Silesia, Dawid doczekał się krakowiaka, a Oxana była oburzona jak tak można młodzieży takie wzorce dawać - najpierw z jednym, potem z drugim, niech się zdecyduje!
Reszta dnia też całkiem miła, no ale jak każde spotkanie z moją prawie mentorką:) Za to powrót do domu to już inna sprawa - dzisiaj pierwszy raz skorzystałam z donieckich taksówek, ponieważ od godziny 23 a może i wcześniej nie można dojechać do domu autobusem, czy nawet na autobusie. Uroki braku nocnej komunikacji miejskiej i rozkładu jazdy tej która jest. Welcome to Ukraine!

czwartek, 3 listopada 2011

Życie na Kirova

Przyszedł czas na opisanie mojego nowego domu i jego mieszkańców, a także tych którzy czasami tutaj bywają. Może zacznę od mieszkania, które jest bardzo duże tylko że nie ma w nim mebli, ale narzekać nie będę bo mam łóżko i szafę z lustrem nawet. Mam również współlokatorkę- Olę, a łóżko tylko jedno, ale po miesiącu już przywykłam do tego że sypiam z dziewczyną;) Salon to sofa, stół i 3 źle skręcone krzesła więc można z nich spaść- to dla tych których lubimy mniej niż innych;P Na szczęście kuchnia i łazienka prezentują się lepiej, nie licząc pralki tańczącej po całej łazience. Z łazienki mamy piękny widok na cudowne bloki, a że nie mamy żaluzji ani nic innego na oknie to każdy wie kiedy bierzemy prysznic... . Łazienka jest duża więc można stworzyć tam piękne, duże jezioro a specjalistą w tym był Vytautas - niestety obecnie już mu to nie wychodzi. No ale to nie jedyna rzecz którą można i nim napisać. Vytautas uwielbia, a przynajmniej je makaron ze szprotem, pomidorem i ogórkiem co doprowadza mnie do takiego śmiechu że w czasie posiłku  nie możemy przebywać w jednym pomieszczeniu. Kolejnym popisowym daniem Vytautasa jest jajecznica lub omlet z dużą ilością cebuli, pomidorem i ogórkiem. To są z kolei momenty kiedy zaczynam płakać, ukraińska cebula działa na mnie zdecydowanie gorzej niż polska. Poza tym Vytautas żyje w trochę innym świecie, który jest mi dosyć odległy.

No ale to był dopiero pierwszy z moich współlokatorów, a jest ich jeszcze czwórka. Tajemniczy Orhan, o którym nigdy nie wiadomo gdzie jest i co robi, za to sprząta, gotuje... Czego chcieć więcej? Do tego jest bardzo dobrym kumplem, zna się na piłce nożnej i tłumaczy mi czym jest spalony. Za jakiś czas zobaczymy ile z tego pamiętam. Jest jeszcze Dawid, krakus wychodzący na pole i kurzący cigarety, ciągle poszukujący tabaki, a wieczorami zabijający Niemców (oczywiście w grze komputerowej). Jest też Piotrek, który mieszka z nami od dwóch dni i właśnie się wkurwia zawodami. Wieczorami pije ze mną piwo, wczoraj lepsze niż dzisiaj, dużo mówi o koniach i szuka pierogów. Pewnie jeszcze dużo można o nim powiedzieć ale to może innym razem.

Na koniec zostawiłam moją współlokatorkę Olę Marshrutkę, z którą dzielimy łóżko. Ola to po prostu Ola, rozumiemy się bez słów, kochamy marszrutki, gotujemy i zbieramy zdjęcia pomników. Ola - wielka fanka piłki nożnej, uczy mnie wszystkiego co się da o tym sporcie, zabiera na mecze, szuka problemów, towarzyszy w spotkaniach na puszkina i wiele innych rzeczach o których teraz nawet nie pamiętam. Ogólnie to moja marszrutkowa przyjaciółka jest.

Poza tym spotykamy się czasami z innymi osobami, a najważniejsze to Ania i Kristina, dzięki którym nasze życie w Doniecku nie jest aż tak nudne. To one zabierają nas na wieczorne wyprawy po puszkina, pokazują miejscowe lokale, uczą rosyjskiego i nie tylko. Kristina to mój mentor przez mnie wybrany. Są też inni, jak Misza, Lena, Dima, Andriej czy Larisa, ale o nich innym razem...

sobota, 29 października 2011

Marshutka?!?!

To właśnie pierwsze pytanie które zadaje większość osób, Ale zanim opowiem o moim związku z marshrutkami to może coś o mnie. 3 października wyleciałam z gdańskiego lotniska i przybyłam do pięknego (na swój sposób) ukraińskiego miasta - Doniecka. I tutaj pada pytanie: co ona robi w Doniecku? Jak to co? Oczywiście jestem tutaj na moim 9 - miesięcznym EVS-ie (dla niewtajemniczonych European Voluntary Service). Na szczęście nie jestem sama w tym dziwnym mieście, o którym pewnie jeszcze napiszę w kolejnych postach. Przyjechałam tutaj z moimi obecnymi współlokatorami Olą i Dawidem, a mieszkają z nami jeszcze dwaj mili koledzy Orhan i Vytautas. Ale o nich innym razem, dzisiaj ciekawszy temat.

Więc czym jest marshrutka? To mój, ale też mojej współlokatorki, ulubiony środek transportu miejskiego w Doniecku. Wygląda jak taki kilkuosobowy bus, niekoniecznie w najlepszym stanie, często z dużą ilością osób w środku. Co ciekawego jest w marshrutkach: po pierwsze musisz ją zatrzymać, inaczej nie wsiądziesz, po drugie podajesz pieniądze za przejazd przez innych ludzi, nawet jeżeli nie ma tłoku i jesteś w stanie sam podejść do kierowcy, po trzecie żeby wysiąść znowu musisz ją zatrzymać, co nie jest takie proste bo kiedy nie znasz miasta, nie wiesz gdzie wysiąść a tym bardziej jak nazywa się twój przystanek, więc sumując wszystkie te czynniki nie jest to takie proste..., no i po czwarte nie istnieje coś takiego jak rozkład jazdy. No ale po miesiącu pobytu jestem w stanie zatrzymać ten piękny pojazd i dojechać tam gdzie chcę, czasami tylko ludzie patrzą na mnie tak jakoś dziwnie, no ale to ten polski akcent w pięknym rosyjskim zdaniu: Остановийте на Грузии, пожалуйста.

Oprócz przygód z samym dostaniem się do tego pojazdu, jak i wydostaniem się z niego w marshrutce można też spotkać wielu ciekawych ludzi, jak na przykład miła dziewczyna, która właśnie zaczęła uczyć się języka polskiego i chciałaby z tobą porozmawiać bo słyszy że w tym języku rozmawiasz. Można też spotkać miłego pana mieszkającego w Warszawie, który mimo że wychował się w "twoim nowym mieście" ale gdyby nie musiał to nie przyjechałby do niego więcej. Można przeprowadzić rozmowę o sytuacji politycznej naszych krajów, o wyborach w Polsce albo o tym jaki to Breżniew był dobry. Można posłuchać kłótni pani rozmawiającej przez telefon z kierowcą, który nie godzi się na rozmowy telefoniczne w jego pojeździe. Nie wspomnę o tych miłych ludziach którzy chcą ci ustąpić miejsce czy po prostu pomóc.

Myślę, że jeszcze nie jeden post będzie opowiadał o marshrutkowych przygodach... ale nie tylko, więc do następnego postu)