piątek, 18 listopada 2011

Granica polsko-ukraińska czyli trzeci świat

Ukraina to Ukraina więc nie obyło się bez problemów z wizą, i żebyście nie pomyśleli że się one skończyły. Wraz z moją marszrutkową przyjaciółką Saszą odbyłyśmy podróż do granicy i z powrotem. A oto relacja:)

Pięknego, śnieżnego dnia wsiadłyśmy na dworcu w Doniecku do pociągu do Lwowa. Już w trakcie pierwszych rozmów Sasza poznała nowe słowo, a mianowicie поезд. Na początku myślała że po prostu nie pamiętam jak pociąg się po rosyjsku nazywa ale jednak okazało się, że to jest pociąg. W naszym kupe poznałyśmy miłych ludzi, których córkę będę uczyła polskiego, przeprowadziłyśmy krótką lekcję języka rosyjskiego, przeczytałyśmy przewodnik, obowiązkowo wypiłyśmy herbatkę jak u babci i wyspałyśmy się.


Tak minęły 22 godziny i znalazłyśmy się we Lwowie na najpiękniejszym dworcu jaki widziałam.

Niestety Lwów musiał na nas jeszcze trochę poczekać bo prosto z dworca pojechałyśmy na granicę ukraińsko-polską. Nawet bez problemów ją przekroczyłyśmy. Jak już się w naszej ojczyźnie znalazłyśmy postanowiłyśmy zrobić zakupy w polskim sklepie, problemem był brak bankomatu w Medyce, ale na szczęście w centrum tej uroczej wsi jest sklep w którym można zapłacić kartą, więc skorzystałyśmy z tej okazji i kupiłyśmy Nutellę:) Nie zapomniałyśmy też o naszych kolegach i alkoholowych prezentach dla nich;) Natomiast koszmar zaczął się w momencie przekraczania granicy polsko-ukraińskiej. Zobaczyłyśmy tłum ludzi stojący w czymś co ciężko nazwać kolejką do bramek. Tam chcąc uniknąć stania w kolejce postanowiłyśmy przedostać się na początek tłumu, jak nam poradziły panie stojące na końcu tłumu. Wtedy jacyś mili panowie zaczęli na nas krzyczeć, szarpać nas - ogólnie chcieli nas zatrzymać. Większość osób przekraczających tą wspaniałą granicę zachowuje się jak dzicy. Czułam się tam gorzej niż w trzecim świecie. Już dawno tyle nie krzyczałam i klęłam. W końcu udało się dostać do początku ale tam o mało nie zmiażdżono mi ręki, nogi, przez jakiś czas nie mogłam oddychać. Ogólnie ужас! Na szczęście udało się nam przejść granicę, zostałyśmy wpuszczone na zieloną, a w zasadzie to już białą. Marszrutką do Lwowa, a we Lwowie do mieszkania wolontariuszy. Ale o lwowskich przygodach następnym razem.

Powodzenia tym którzy chcą przekraczać tą piękną granicę:) Mnie to czeka jeszcze w grudniu;)


A zdjęcia robiła Sasza - przyjaciółka, queen of the flat, sekretarka i fotograf (a na pewno coś jeszcze by się znalazło) w jednym:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz